sobota, 27 kwietnia 2013

40.38 blondynka w podróży, służbowej

(wyjątkowo dzisiaj w narracji...)
blondynka, po raz z górą setny, wysłana została w świat. niedaleki, niecała godzinka lotu.

spakowana pojechała do pracy, na chwilę przed jej opuszczeniem zadzwoniła koleżanka
- bierzemy buty do biegania czy strój na basen? - zapytała
- biegałam wczoraj, więc dziś już nie, a poza tym na lotnisko jadę z pracy i nie mam ani butów, ani stroju...
- blondynka... - westchnął głos w słuchawce - dobra, coś ci wezmę, do zobaczenia po południu
lotnisko, odprawa, jak zwykle blondynka dwa razy przechodziła przez bramkę, raz w butach, drugi raz bez i na dodatek została dokładnie sprawdzona przez panią z obsługi lotniska, lot, książka, lądowanie
i inny gate, ale cóż, CPH to wielkie lotnisko
blondynka poczuła, że musi do WC, skręciła w lewo,cokolwiek inaczej niż cała reszta tłumu z samolotu. na malutki momencik błysnęła jej w głowie żaróweczka, że dlaczego w tę stronę idzie tylko ona, przecież tabliczka, że bagaż tu wisiała jej nad głową, czyli powinno być OK, więc nie przejęła się zbytnio i ruszyła dalej. przeszła przez bramkę "one way", cóż, po tym nie ma powrotu.
i....
i blondynka zajarzyła, że bagaż można odebrać, ale jest to dla przylotów.... krajowych...
znaczy się, zbłądziła
a za chwilę miała wylądować dziewczyna ze słuchawki!
pomocy! hilfe! złapać kogoś, kto zaprowadzi blondynkę tam, gdzie trzeba!
za blondynką wszedł starszy pan, odziany westką oznaczoną liniami, którymi przyleciała.
szczęśliwie blondynka używa języka różnego od ojczystego i po chwili jechała autobusem z miłym panem. w czasie tej krótkiej przejażdżki dowiedziała się, że pan ma korzenie polskie i generalnie uważa, że powinna się przestać stresować i wszystko będzie okej.
trafiła zatem blondynka na terminal międzynarodowy, ale była po złej stronie barierek. 
na szczęście po terminalu plączą się młode osoby oznaczone "can I help you?". 
blondynka dojrzała więc młodego pomagacza z plakietką i zwierzyła się z problemu.
pomagacz z niepewnym uśmiechem potwierdził, że owszem, pomoże. zabrał blondynkę do pana ochroniarza, który przychylił się do wersji blondynki, że to wszystko przez kolor jej włosów. uśmiechnął się nieznacznie i pozwolił zabrać blondynkę drogą dla personelu, przez zawiłe korytarze z drzwiami otwieranymi na specjalne klucze, do miejsca odbioru bagażu.
pani z okienka sprawdziła w komputerze, że bagażu blondynki jeszcze w nim nie zapisano, więc pewnie leży na taśmie....miła pani poszła z blondynką i - ło matko - ostatnia walizka, właśnie blondynki, czekała na właścicielkę:-)
szczęśliwie zatem blondynka odzyskała bagaż, doczekała się towarzyszki podróży i pojechała dalej.
kolejna rozrywka nastąpiła w drodze powrotnej. blondynka niestety doświadczyła kiedyś zepsucia aparatu foto przy odprawie. w celu uniknięcia zniszczenia zaplanowała, że w drodze powrotnej nie nada bagażu, tylko zabierze do samolotu. 
podeszła do pomysłu bardzo bezmyślnie! niestety, przekonała się o tym przy odprawie.. 
przekonała się o tym bardzo boleśnie. podwójne przejście przez bramkę, znów w butach i bez, to małe piwko. nadanie bagażu, w którym są kosmetyki o niedozwolonej objętości, to jest dopiero ból...
blondynka zatem straciła w koszu lotniska:
- tonik do twarzy
- żel do mycia twarzy
- dezodorant...
na szczęście perfum powędrował do torebki foliowej i wrócił do walizki.
blondynce wysmyknęło się
- o sh...
- yes - podchwycił oprawca blondynki - you are allowed to say shit!
zawsze to jakaś ulga. w porównaniu do strat wywołanych zniszczonym obiektywem i ekranem aparatu, te zostały uznane za minimalne, aczkolwiek całkiem niepotrzebne.
do końca podróży blondynka jeszcze usiadła w samolocie na miejscu za sobą.
szczęśliwie pech opuścił ją, kiedy podjechała do firmy po samochód i zaginione dokumenty 5 minut wcześniej zostały odnalezione:-)
    

  

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

40.36 XI Bieg Europejski - 13.04.2013

13 dzień kwietnia, dwa tygodnie wcześniej jeszcze padał śnieg, byłam chora i pomiędzy świątecznymi przysmakami wcinałam antybiotyk...treningi - w zasadzie brak albo okupione bólem i niemocą...
a w sobotę od rana słońce, później deszcz...przed samym biegiem już spokój pogodowy
i Mawżonek - moja satelita, mój coach, mój motywator
zamiast biec dla siebie, sprawdzić się, męczył całe 10 km, popędzał, motywował, zachęcał, rozśmieszał...
w ten oto sposób w tym roku dotarłam na  miejsce 6 minut wcześniej niż rok temu, w mojej kategorii wiekowej - 26 miejsce,
w ogólnej klasyfikacji....hmm... w tym roku wystartowało prawie 900 osób, ja dotarłam jako 829...
czas netto: 1 godzina 2 minuty 44 sekundy!!

środa, 3 kwietnia 2013

40.35 i czytając w wannie...tracę wzrok...

oj tam oj tam, co tam tracę
i tak słaby jest, ten mój wzrok, jeszcze przez te te "stygmaty", jak mówi Mawżonek, dobrze nie jest
ja się teraz zatracam w zwierzeniach Danuty. Danuty W. 
jedna wielka emocja. silna kobieta.
i taka osamotniona w tym swoim życiu. nie dotarłam jeszcze do połowy książki, życie z moimi dziećmi też potrzebuje czasu.
Pierworodna spędza czas z nami, bo ma wolne od szkoły, musi się za licencjat zabrać. i nie wie. nie wie, czego chce, co ma robić, gdzie i jak pracować.
nie wiem, to teraz Jej ulubione słowa. odpowiedź na wszystko.
nielaty mają w kratkę szkołę/przedszkole. na jutro mają poważną misję: od babci pojadą do kina - z koleżanką Gajowej, która przyzwyczajona jest do komunikacji miejskiej - a po kinie muszą do babci wrócić. SAMI!!!
JaMatkaPolka drżę.
ale muszą jakoś w tę samodzielność się wpisać. 
e...dadzą radę, muszą, wygadani są przecież....